Rozdwojenie jaźni
Studenckie życie to jeden z najtrudniejszych okresów w życiu. To czas wyborów i weryfikowania rzeczywistości, która jakoś dziwnie zagęszcza się wokół jak złowroga mgła z filmów grozy. Najtrudniejsze wybory są oczywiste – pójść na zajęcia, czy jednak zaszczycić swoją obecnością biedne, potrzebujące opieki schody nad Wisłą? Bulwary w Krakowie? Fontanny w Radomiu? To w ciągu dnia. Wieczorami wcale nie jest lżej. Zbierać się do domu, podczas, gdy dyskusja ze znajomymi trwa w najlepsze, czy jednak zaufać biologicznej potrzebie snu i wrócić na nocleg? Jak można opuścić debatę, która toczona jest przy soku pomarańczowym na wyższym poziomie niż niejedna polityczna rozgrywka? Jak opuścić gremialne rozważania nad poprawnością wykonania procedury ścielenia łóżka na szpitalnym oddziale?
Mijają miesiące, a człowiek tęskno patrzy… nie na schody nad Wisłą, ale na pracownie umiejętności pielęgniarskich. Jakie to było proste! Akcja-reakcja. Ktoś coś mówił. My wykonywaliśmy polecenia. Boska nieświadomość istnienia życia poza pracownią była tak piękna, że później pozostaje tylko wylewanie rzewnych łez w kącie szpitalnego oddziału. Sztokholmski syndrom własnej uczelni. Wyfrunięcie z gniazda, wygnanie ze stada, odebranie piersi dającej życiodajne mleko wiedzy i umiejętności.
Przekroczyliśmy piekielne wrota oddziału, gdzie byli prawdziwi pacjenci. Jak to prawdziwi? Przecież wyśmiewany wielokrotnie fantom był cudowny. Spełniał polecenia, nie robił problemów, nie zmuszał do myślenia. A tu bach! Rzeczywistość nie bierze jeńców. Co więcej! Ile rzeczy wykonywać trzeba na raz, bez uprzedzenia, bez słodkiego wpatrywania się jak tę procedurę realizuje koleżanka. To nadal nic. To instrumentalne czynności, które przyjdą z czasem. Pojawia się jednak gorszy, kolejny krąg jak w Boskiej komedii Dantego. Choć w żaden sposób bosko nie jest. Na szczęście i sam autor miał co do tego wiele wątpliwości. Nagle ukochana matka, która karmiła wiedzą, była autorytetem, skarbnicą odpowiadającą na wszystkie pytania, wszechnicą edukacyjną przestaje diamentowo błyszczeć. Pojawiają się nowe źródła, które tryskają wiedzą. Strzelają jak z karabinu maszynowego. Często niestety ślepakami. Czyli istnieje jakaś księga poza jedyną, która leżała przed nami na stole w pracowni. Podstawy pielęgniarstwa były tak podstawowe, że powinny nazywać się raczej elementarzem. Informacje spływają jak litery w matrixie.
Student z wiedzą uporządkowaną do egzaminu, posortowaną skrupulatnie w swojej szufladzie medycznej sztuki nagle odkrywa, że to jedynie promil szuflad w wielkim regale. Mnóstwo sprzecznych informacji, które trzeba na bieżąco korygować. Zaprzeczone zaprzeczenie, do tego zaprzeczone po raz kolejny. Każdy kolejny nauczyciel jest większym mędrcem niż poprzedni. Przyszli adepci w żaden sposób nie mają lekko w uczelnianym życiu i kształceniu się w zawodzie pielęgniarki i pielęgniarza. Weryfikacja, choć to modne słowo w rozgrywkach politycznych – w pracy niezbędne. Koledzy Studenci, Koleżanki Studentki – weryfikujcie każdą informacje, którą otrzymujecie i nie dajcie się kusić tym, co na przykład ja zawsze powtarzam: „najnowsze badania naukowe mówią…”. Sprawdzajcie wszystko. A potem idźcie na spokojnie na schody nad Wisłą.