Dyżur? Nie, nie.
Dzwonią do mnie znajomi. Może nie codziennie, bo bym przesadził i nadał sprawie zbytniego dramatyzmu. Co drugi, trzeci dzień. Szukają pracy? Kiedyś pewnie tak mogło być. Dziś w pielęgniarstwie praca szuka człowieka. Nieustannie, upierdliwie, do znudzenia. Czy wezmę dodatkowy dyżur? Czy przyjdę może wyjątkowo z dnia na dzień do pracy? Czy znam kogoś z innej specjalności, kto może przyjść? Zresztą oferty dotyczą nie tylko pielęgniarskiego fachu. Koledzy lekarze są w tej samej sytuacji.
Nie chcę, nie wezmę, nie mogę. Mam życie, rodzinę, a czas przeznaczony na pracę wypełniony po brzegi. Nie robię wyjątków, nie chcę więcej. Nie dzwońcie. Tak, wiem, że jest problem. Koleżanki oddziałowe, koledzy oddziałowi – bardzo ich lubię, ale to jest za mały (z całym szacunkiem!) argument, żeby wziąć kolejną dwunastkę. Choć łatwego chleba nie mają. To fakt.
Faktem jest też krach, tragedie w grafiku, nie spinanie roboty. O to właśnie chodzi. Trzeba w którymś momencie za przykładem pani Agnieszki powiedzieć sobie dość. Skoro nie ma ludzi do pracy to nic nie poradzisz. Za Machulskim – dupa zbita. Kierownicy placówek medycznych mogą co najwyżej próbować przesuwać klocki w moim grafiku oferując atrakcyjniejsze wynagrodzenie.
Coś za coś, trzeba się z tym pogodzić. Red Adair by nam się przydał. W końcu był specjalistą gaszenia pożarów szybów naftowych. Do tego można go zacytować, np. „jeśli uważasz, że wynajęcie do pracy jest kosztowne, poczekaj, aż zatrudnisz amatora.” To odpoczywam dalej.